Zajmijmy się historią, o której jeden z naszych kolegów dowiedział się podczas pobytu na spotkaniu rodzinnym. Rzecz dotyczyła wujka jego żony, który umierał na wyjątkowo złośliwy , a nowotwór, a ostatnie tygodnie życia spędził konając w hospicjum. Był on bardzo emocjonalnie związany ze swoją córką, która do końca była przy nim. Jak to często bywa w przypadku chorób nowotworowych – zachował do ostatnich chwil przytomność umysłu. Jego córka opowiadała, że w ostatnim tygodniu życia jej ojca doszło do niezwykłej z nim rozmowy. Dotyczyła ona śmierci, a raczej tego, czy jest "życie po śmierci”. Jej ojciec był zawsze ateistą, ale w obliczu majestatu śmierci zaczęła w nim dostrzegać lęk i nadzieję, że to wszystko „nie może się tak po prostu skończyć”. Podczas jednej z takich rozmów ojciec powiedział:
- Wiem, że umieram, córeczko… Każda moja godzina może być tą ostatnią. Pamiętasz, jak zawsze śmiałem się z tych ludzi, którzy wierzą w aniołki i chmurki? Dziś bardzo bym chciał, aby mieli rację. Wiesz, jak umrę, to dam ci znak… jakiś znak, że tam po drugiej stronie coś jest!
Trzy dni później zapadł w śpiączkę, z której już się nie wybudził. Dwa dni potem zmarł. Doszło jednak do niezwykłego wydarzenia, które tak opisuje jego córka:
- W hospicjum spędzałam tyle czasu, ile tylko byłam w stanie ze względu na pracę. Tamto miejsce, tamta atmosfera po prostu mnie przygnębiła tak bardzo, że prawie byłam jak w letargu. Niestety nie mogłam zrezygnować z pracy, a sam ojciec ciągle powtarzał, że ma opiekę i że powinnam iść do domu spać. Tego dnia wróciłam z hospicjum do domu około 23.00 i natychmiast położyłam się spać. Mój mąż przygotował mi kolacje, ale nawet nie miałam ochoty jej zjeść. Zasnęłam. Nagle w nocy samo włączyło się radio! O przypadku nie może być mowy, choć oczywiście radio miało timer, ale proszę mi wierzyć, że nikt go nie ustawiał. Zdziwiona tym faktem weszłam do kuchni i zobaczyłam, że gra radio kochenne, a jest godzina 4.14. Od razu miałam złe przeczucia i postanowiłam pojechać do hospicjum do ojca. Tam dowiedziałam się, że zmarł w nocy, a więc już nie żył, kiedy zaczęło grać radio w kuchni. Świadkiem tego jest mój mąż i córka. Co jeszcze jest niezwykłe, że radio włączyło się, a stacja emitowała piosenkę zespołu lubianego przez mojego ojca, który słuchał bardzo dużo muzyki. Ludzie mogą mówić co chcą, a ja wiem, że on w ten sposób dał ten znak, o którym mówił przed śmiercią.
Na zakończenie tego tekstu jeszcze jeden e-mail przysłany do Fundacji Nautilus. Historia w nim opisana jest trochę inna, ale jak najbardziej także pokazuje zjawisko, które możemy nazwać znakiem od osoby zmarłej, że po drugiej stronie jest życie.
"Chciałabym przekazać Wam moje doświadczenie ze światem zmarłych sprzed wielu lat. Było ono tak silne, że do dziś pamiętam, jakby to było wczoraj, a minęło już 20 lat. Jako 24 letnia dziewczyna byłam już mężatką i miałam dziecko. Co rzadko się zdarza, najbliższą mi osobą była mi moja teściowa. która zresztą była bardzo młoda, bo 19 lat starsza ode mnie. Mając 36 lat zachorowała na raka. Straszna choroba miała wyjątkowo bolesny przebieg. Pomimo przerzutów i złego stanu zdrowia organizm mojej teściowej bronił się bardzo długo. Po 6 latach od pierwszej operacji pojawiły się przerzuty do płuc, narządów wewnętrznych i do mózgu.
Sytuacja stała się beznadziejna i zaprzestano leczenia. Teściowa leżała w domu, zaś ja podawałam jej morfinę. Moja kochana teściowa była 100% ateistka, ale mając 44 lata nie chciała umierać i czepiała się każdej chwili życia. W momentach lepszego samopoczucia trzymałam ją za rękę i pocieszałam, a ona ze mną rozmawiała o swoich obawach i "strachach" przed czekającą ją śmiercią. Mówiła, jak bardzo się boi samej śmierci i tego, co ją czeka. Coraz częściej też wyrażała obawy, czy coś jest dalej. W końcowej fazie choroby powiedziała mi: Jeśli coś jest po tamtej stronie, to ci się przyśnie i powiem. Pół żartem, pół serio odpowiedziałam, że nie chcę, bo sama się boję nieboszczyków i umrę z przerazenia. Na co ona mi odpowiedziała, że nawet nie będę wiedziała, że ona nie żyje. W krytycznym dniu straciła przytomność i żeby ją ratować wezwałam pogotowie.
W szpitalu poinformowano mnie, ze stan jest krytyczny i musi pozostać na oddziale ratunkowym, gdyż potrzebna jest aparatura, której nie mam możliwości zabrać do domu. Zmartwiło mnie to ogromnie, ponieważ obiecywałam jej, ze nigdy nie oddam jej do szpitala. Siedziałam tam przy niej i rujnowało mnie poczucie winy. Lekarz prowadzący przyszedł i powiedział, że stan jest terminalny i żebym poszła się przespać, bo i tak mama jest nieprzytomna i nic nie pomagam tylko wykańczam siebie i dziecko. Pojechałam więc do domu. Ok. 4 rano obudziłam się z kryształową jasnością umysłu, że coś się stało. Śniła mi sie mama leżąca na białym łóżku z podłączoną kroplówką, ale zupełnie przytomna, a nawet bardzo zdenerwowana. Krzyczała do mnie: Widzisz, przez to umarłam!. Potrząsając butelką od kroplówki miała pretensje, mówiąc ciągle za mało mi tego dali! Za mało, za wolno się ruszają!.
Zadzwoniłam do szpitala i dowiedziałam sie, że o 3.56 teściowa zmarła na skutek gwałtownego skoku temperatury. Po prostu nastąpił rzut nowotworu uszkadzający ośrodek termoregulacji i temperatura skoczyła do 42 st. Teściowa umarła pomiędzy jednym a drugim zastrzykiem piramidonu. Zapytałam lekarza, czy gdyby zdążył podać jej drugi zastrzyk, to by ją uratowało. Odpowiedział, że z pewnością na chwilę tak, ale nie na długo.
strefatajemnic.onet.pl
Jestem przekonana, że duchy istnieją. Nie wiem jak to możliwe, ale istnieją.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój blog :)